Aktywizacja podopiecznego to pojęcie względne i nie może być zastosowane u wszystkich jednakowo.
Ze staruszka nie zrobimy 20-to latka. Uważam, że można tu mówić o formie fizycznej i psychicznej .
W pierwszym rzędzie należy w miarę możliwości, dbać o spokój psychiczny i o zapewnienie osobie poczucia bezpieczeństwa. Ruch (spacer, rowerek, gimnastyka) owszem ale tylko wówczas gdy nie sprawia to naszemu podopiecznemu bólu. Nasz "starzyk" ma prawo mieć lenia i może mu się po prostu nie chcieć. Ja próbuję różnych chwytów ( w zależności od nastawienia chorego). Czasem udało mi się namówić, że jeśli pójdzie ze mną na spacer to sprawi mi przyjemność. Czasem podaję grzebień i zachęcam babcię do samodzielnego uczesania. Czasem jest to bardzo trudne lub nie możliwe. Jeśli babunia mi mówi, że każdy ruch sprawia jej ból to zostawiam ją w spokoju.
Ostatnią moją babcię tak rehabilitowali, prostowali, podkurczone nogi jeszcze na dwa tygodnie przed śmiercią , aż mi się biedactwo żaliło, że po każdej takiej terapii odczuwała ból całego ciała, miała zawroty i bóle głowy nawet czasem sobie popłakała.
To trzeba wyczuć kiedy i w jakim stopniu i co to daje. Miałam babcię z parkinsonem, którą udawało mi się namówić w "kółko graniaste", czy jakieś "tańce"(podrygiwanie w miejscu) przy muzyce. Babcia śpiewała piosenki z przedszkola. Ale babcia była dziecinna i odpowiadała jej ta forma zabawy. Robiłam też bramkę i strzelałyśmy gole. Opierałam ją "zadkiem" o ścianę i strzelałam gole. Czasem tak aby mogła obronić, wówczas bardzo się cieszyła. Śmiech to też rodzaj terapii.
Tak jak każdy człowiek jest inny, tak i możliwości pracy w tym zakresie są różne. Nie warto nic robić na siłę.
Ja zawsze staram się wyczuć, podpytać, zaobserwować co sprawia radość mojemu podopiecznemu i to wykorzystuję. Czasem udaję "klauna" ( to tak w przenośni) po to aby choć na chwilę wywołać uśmiech na twarzy dziadzia i to musi wystarczyć, bo więcej się nie da.